wtorek, 23 grudnia 2008

Euro (nie)dla wszystkich?

Mistrzostwa Europy w piłce nożnej są bez wątpienia jedną z najważniejszych imprez sportowych, rozgrywanych na Starym Kontynencie. I to nie tylko z punktu widzenia zaangażowanych organizatorów, tj, rządów krajowych (wraz z podległymi im instytucjami), ale przede wszystkim - z perspektywy kibiców i wszystkich fanów sportu. To przecież oni wypełniają trybuny stadionów, tak mozolnie budowanych przez władze miast partnerskich. To oni na bieżąco śledzą tabele wyników, by móc typować swoich faworytów. I to oni, wreszcie, mają największe oczekiwania wobec zbliżającego się Euro2012, prezentując przy tym całkiem sprecyzowaną wizję zarówno samego przebiegu planowanych rozgrywek, jak i towarzyszących im wydarzeń i atrakcji. Nie możemy jednak zapominać, że środowisko kibiców nie jest wcale tak jednolite, jak mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka. Jego członkowie nie podzielają też jednego, spójnego światopoglądu, zogniskowanego wokół sportu. Co więcej, nie sposób tu naświetlić choćby części wewnętrznych podziałów, z jakimi mamy do czynienia w przypadku fanów piłkarskich, poczynając od kwestii tak prozaicznych, jak przynależność klubowa, aż po wybór różnorodnych działań i praktyk, podejmowanych w celu wspierania “swoich”. Wbrew temu, co zwykło się powszechnie sądzić, nie każdy kibic piłkarski jest orędownikiem Euro2012. Ba, powiem nawet więcej - wśród naprawdę wiernych fanów polskich legendarnych klubów sportowych, zwolenników ME w ich obecnej formie jest jak na lekarstwo...

W czym więc tkwi problem, skoro sport, przynajmniej w sferze ideologicznej, powinien raczej jednoczyć obywateli niż ich dzielić, być niejako płaszczyzną “ponad podziałami”? Sport może i tak, ale z pewnością nie jego instytucjonalizacja. Rozgrywki? Jak najbardziej, lecz nie w tak skomercjalizowanej formie, z jaką mamy do czynienia dzisiaj.


O tym, jak, wobec tego, powinny wyglądać “porządne” mecze piłkarskie, udało mi się porozmawiać z wiernymi kibicami - losowo wybranymi – przedstawiającymi się jako kibice Legii Warszawa.


To trudna kwestia - podjęłam się tego wyzwania. Poniżej subiektywny ogląd kibiców:


“Żadnych zdjęć, żadnego nagrywania, żadnych nazwisk.” - usłyszałam już na samym początku rozmowy od lidera grupy, wręcz idealnie uosabiające wizerunek stereotypowego “kibola”: krępa, postawna budowa ciała, gładko wygolona głowa, szelmowski błysk w oku - wypisz, wymaluj - typowy “chuligan”. Potulnie schowałam więc przygotowany dyktafon, wyłączyłam aparat fotograficzny i przeszłam do konkretów. “Bo oni nas wszystkich mają za jakichś zwyrodnialców. Bo jak łysy i z szalikiem, to przecież nigdy nic nie wiadomo - może i morderca. Im pani nic nie przetłumaczy.” - w głosie mojego rozmówcy wyraźnie dało się wyczuć pretensje i żal o to, jego zdaniem, niesłuszne i niesprawiedliwe napiętnowanie. Spójrzmy jednak z drugiej strony, a mianowicie, czy ta powszechnie krążąca, dość negatywna opinia o polskich kibicach jest tak zupełnie bezpodstawna? Czy na przestrzeni ostatnich kilku lat nie dali oni naprawdę żadnych wiarygodnych podstaw do wyrobienia sobie właśnie takiego, a nie innego zdania o fanach piłki nożnej? Wystarczy choćby od czasu do czasu przeglądać codzienną prasę, by natknąć się na relacje ze starć “kiboli” z policją, czy strażą miejską, i to zarówno po meczach, jak i w trakcie ich trwania. Ton wypowiedzi mojego rozmówcy pozwolił zwrócić uwagę na jeszcze jedną kwestię, pozostającą nie bez znaczenia przy analizie napiętych stosunków na linii kibice - reszta świata. Mowa tu o pokutującym po dziś dzień historycznym już podziale na: “my” - zaangażowani ideowcy i “oni” - pasywna władza. Niestety naprawdę ciężko jest przełamać te granice, dzielące obie zwaśnione strony i nawet w obliczu nadchodzących wydarzeń sportowych - wzajemne oskarżenia nie cichną. Podstawowym zarzutem wysuwanym przez niezadowolonych “prawdziwych kibiców” (jak to zwykli określać się moi rozmówcy) jest nazbyt srogie i niesprawiedliwe prawo. Zasadniczą osią sporu jest szafowanie tzw. “zakazami stadionowymi”, uniemożliwiającymi osobom nimi objętym wejścia na teren obiektu sportowego przez określony czas (średnio - dwa lata). A zakaz taki można otrzymać “za wszystko”, jak to zgodnie zakomunikowali obecni na spotkaniu Legioniści. “Oni myślą, że jak człowiek przychodzi na mecz, to od razu będzie chciał się bić!” Strażnicy pilnujący wejścia na trybuny zabierają wszystko, co ich zdaniem może zagrażać powszechnemu bezpieczeństwu, tj. ostre przyrządy, butelki, a nawet zapalniczki i drobne monety. “Jakbyśmy bydło jakieś byli, czy coś.” Z wiadomych względów niedozwolone jest również używanie jakichkolwiek środków pirotechnicznych czy materiałów wybuchowych. Ale czarna lista zachowań niepożądanych jest znacznie dłuższa. Nie wolno również organizować tzw. “baloniad” i “kartoniad”, czyli przygotowanych i skoordynowanych układów wizualnych i obrazów, tworzonych z kolorowych podkładek tekturowych unoszonych przez kibiców ponad głowami. “Oni chcą zabrać nam całą naszą żywiołowość” - grzmią kibice. “Niech zapanuje taka druga “małyszomania” - trąbka w mordę i siedź cicho!” - nie kryją oburzenia ci najbardziej rozmowni.

W środowisku wiernych kibiców Mistrzostwa Europy kojarzone są raczej z imprezą tzw. “białych kołnierzyków” - “komercha na całego” - jak to zgrabnie określili Legioniści. “A pani myśli, że kto tam pójdzie? Działacze i ich znajomki, bo nikt inny nie dostanie biletu”. Nie da się bowiem ukryć, że pula wejściówek każdorazowo rozlosowywanych wśród fanów piłki nożnej jest zdecydowanie niewystarczająca, jak na potrzeby szerokie rzeszy zainteresowanych. Choć z tym, akurat, problemem obiecano się uporać jeszcze przed Euro2012.

Jest jeszcze jeden powód niezadowolenia i frustracji fanów sportu, o którym wielokrotnie wspominano podczas rozmowy, tj. postępujące zaostrzenie przepisów prawnych, obwarowujących organizację wydarzeń z udziałem wielotysięcznej publiczności. Z tego, co udało mi się ustalić, szykowana jest bowiem kolejna nowelizacja ustawy regulującej przebieg imprez masowych, zgodnie z którą “zakazy stadionowe” (na okres do dwóch lat) będą mogły być wydawane bez wyroku sądu, a nie tak jak dotychczas - jedynie po uzyskaniu orzeczenia sędziego. Kibice nie kryją swego rozgoryczenia - “To jest bezpośredni atak na tych, którzy kochają piłkę. Bo teraz to byle urzędas zabroni nam wejścia na mecz za, za przeproszeniem, głupie dwa złote w kieszeni!”

W atmosferze wzajemnej niechęci i braku zaufania oraz powszechnie panującego pesymizmu - nie ma co mówić o owocnej współpracy przy organizacji Euro2012 w Polsce. A oficjalny wolontariat, na którym zgodnie z założeniami UEFA, miałaby się oprzeć obsługa rozgrywek, z pewnością nie zainteresuje tych najbardziej zagorzałych kibiców. “My tobyśmy z chęcią pomogli przy meczach, zresztą nie pierwszy już raz, ale tylko pod warunkiem, że byłby to pomysł naszych ludzi, a nie rządu, czy jakichś innych organizacji z nim związanych.” Innymi słowy - wszelkie oddolne inicjatywy włączenia się w charytatywną obsługę Euro2012 w naszym kraju prawdopodobnie spotkałyby się z przychylnością środowiska wiernych fanów piłki nożnej. Co innego oferta rządowa, która, szczerze powiedziawszy, miałaby marne szanse na przebicie się przez mur niechęci. Powstaje więc pytanie: jak dotrzeć do potencjalnych pomocników w przygotowaniach do ME w roku 2012? Do kogo bezpośrednio kierować prośby? Jak pozyskać chętnych do pracy w imię idei fair play? “Tylko przez znajomych” - odpowiedzieli moi rozmówcy, zdradzając tym samym swą ogromną nieufność, wobec poczynań władz.


Za dwa tygodnie przedstawimy inne spojrzenie pana Jarosława Ostrowskiego z Zarządu Legii Warszawa.


Justyna Kopczyńska - koordynator Pilnujemy Euro 2012 w Warszawie.


Brak komentarzy: