czwartek, 5 lutego 2009

Leo, nie Kazio

Pożegna się z reprezentacją? Pożegna – prawie na pewno. Do niedawna ino chodziły o tym słuchy. Chodziły chyłkiem i nieśmiało słuchy wątłe jak u wygłodzonego szaraka, i jakby swoją wątłością zawstydzone. Teraz te słuchy urosły, przytyły i jako rzetelnie uzasadnionym prognozom już im nie wypada niepozornie dreptać, lecz raczej wozić się z pyszna limuzynami klasy executive. Choć Święta dawno za nami, wesołą nowinę bracia słuchajcie. Zgoda, niekoniecznie wesołą. Ale, bracia kibice, słuchajcie. Ten Holender to będzie latający Holender. Bo wyleci. Lato dla wielu gatunków oznacza czas wędrówek – z okolic, gdzie żar dziki i już wprost nie do wytrzymania, w strony o bardziej umiarkowanym klimacie. W strony, gdzie bujne ziele się ściele. Wyleci więc. A jeśli nawet nie wyleci, to odleci.

Jasne już, kto cieszy się z tego domniemanego odlotu jako pierwszy. To pracownicy redakcji dużych dzienników obarczeni niewdzięcznym zadaniem wymyślania tytułów. Tytułów chwytliwych, takich, które przykują uwagę internauty. I tego internauty, co mu w głowie tylko gołe cycki, piwnymi oparami zasnute (wedle klasycznej charakterystyki pewnego polityka, biegłego w najnowszych technologiach), i tego, co ma mózgowie nieodrętwiałe, a witryny takiego czy innego dziennika odwiedza na przykład wówczas, gdy akurat szef mu nie gdera nad uchem. Jak tym specom od tytułów teraz łatwo! Starczy najbanalniejszą w świecie notatkę o wyjeździe polskich piłkarzy na zgrupowanie reprezentacji zatytułować Benhakker czekał w Amsterdamie – by już być pewnym odpowiednio wysokiej liczby czytelników. „Aha, poleciał frajer do prezesa Ajaxu, ale go tam olali, bo se nawet w Polsce nie poradził” – pomyśli piwolubny cyber-erotoman, widząc taki tytuł, a nie znając treści artykułu (pomyśli tak, rozpierany oczywiście przez Schadenfreude – choć akurat słowa tego ani zna, ani rozumie). „Aha, Grzegorz zapowiedział publicznie, że zaprosi trenera na rozmowę, a teraz milczy i jak stary aparatczyk pokazuje mu, kto tu rządzi” – pomyśli przed lekturą kibic kształcony i wobec PZPN niechętny z przyczyn fundamentalnych. Gdy obaj czytelnicy dobrną do końca notatki, dowiedzą się, na kogo i dlaczego (why) czekał Leo. Otóż w Amsterdamie piłkarze lecący z Okęcia najzwyczajniej w świecie przesiedli się do innego samolotu. Tam dołączył do nich trener. Czekał więc, a jakże. Może nawet nerwowo podrapywał podbródek i nucił pod nosem „Lato wszędzie” Formacji Nieżywych Schabuff.

Tak pomyślane prasowe tytuły i tak pomyślane komunikaty czytam z niesmakiem (ja, niżej podpisany; nie wiem, jak piwożłop i kibic biurowy). Przykład pochodzi z poniedziałkowego wieczora (2 lutego 2009) i witryny www.dziennik.pl, ale nietrudno przytoczyć wiele podobnych. Mętna sytuacja cudzoziemskiego trenera, człowieka, któremu polska piłka co nieco zawdzięcza, a na którego łypią spode łba, prychają i parskają osoby – mówiąc najdelikatniej – nieco mniejszych zasług, to oczywiście sensacja w zarodku. Gdy Człowiek Roku 2007 tygodnika „Wprost”, obwoływany wciąż i wciąż, bez żadnej miary i ku jego własnemu zakłopotaniu, mężem opatrznościowym polskiej piłki, uparcie obsadzany w roli „celebryta”, po letnim turnieju osądzany bezpardonowo, odejdzie ze stanowiska, to będzie Temat. Już teraz da się ten Temat dosiąść i kawałek na nim ujechać. Już teraz da się ten Temat rozgrywać, by portalowi „podnieść słupki”, te, którymi się interesują reklamodawcy. A nad tym, że Benhakker służy jakiejś części piłkarskiego środowiska za zastępczy obiekt lęku i nienawiści – gdy tym rzeczywistym jest wrocławska prokuratura – łatwo przejść do porządku.

Powtarzam więc: brzydzi mnie barbarzyńskie, czysto komercyjne wykorzystywanie sprawy skomplikowanej i wymagającej od dziennikarza taktu. Protestuję przeciw sprowadzaniu problemów Benhakkera do poziomu plotki, do poziomu banału. Różnice kulturowe między holenderskim trenerem a „zasłużonymi działaczami”, strukturalne i instytucjonalne blokady rozwoju polskiego futbolu i zagadnienia pochodne nie zasługują bowiem na postawienie w jednym szeregu na przykład z matrymonialnymi perypetiami pewnego londyńczyka, który sobie swoje życie właśnie teraz zapragnął „uporządkować”. Pewnych rzeczy po prostu nie mówić lub robić publicznie nie wypada – co godzi się przypomnieć i londyńczykowi, i dziennikarzom.

Damian Strzeszewski w ramach Pilnujemy Euro 2012

Brak komentarzy: