sobota, 25 października 2008

Do przyjaciół liderów grupy.

Sprawa się rypła – jak głosił tytuł popularnej dawno temu powieści. Optymiści przed ostatnim tegorocznym meczem eliminacyjnym wieszczyli spacerek po trzy punkty. Jeśli pojedynek w Bratysławie przypominał przechadzkę, to tylko tę, która się stała udziałem Janusza W. w ostatni piątek. Nikt jej chyba nie zazdrościł kędzierzawemu dżentelmenowi (który w jednej z komedii Lubaszenki pojawił się w epizodzie jako dżentelmen właśnie – pamiętają to Państwo?), bo trasa wiosła z wrocławskiego aresztu do prokuratury. Dla wzbogacenia doznań i ku uciesze reporterów rośli panowie dwaj trzymali spacerowicza pod ramię jak nie przymierzając towarzysz Bierut celebransa na procesji w Boże Ciało krótko po wojnie.

Wracając do pamiętnego meczu, Boru… bar… …dzo dobrze tym razem nie bronił i biało-czerwoni zmuszeni byli opuszczać gród Preszburgiem ongi zwany biali ze złości (sportowej, oczywiście), czerwoni ze wstydu. Z tą białością nieco może przesadziłem, dało się zaobserwować raczej taki typ rozsierdzenia, który występuje na skutek bliskiego kontaktu ze Złotym Bażantem, rekolekcji u Złaknionego Mnicha, bądź lewitowania nad Doliną Demianowską, a zatem wysokoprocentowym rumieńcem zabarwia lica kibica. Zagniewanie podsycać mogły przedmeczowe nieporozumienia z tubylczymi policjantami. Wszystko to przez barierę językową. Nasi nie wiedzieli, jak wyrazić w języku Ľudovita Štúra, że mają RACJĘ zwolennicy Leona B., zmuszeni więc byli pokazać, że mają RACE. Stróże dostroili się na swój sposób do zaproponowanej konwencji komunikacyjnej i aby zademonstrować, iż czują się UJĘCI żarliwością gości, pewną ich liczbę UJĘLI. Więzy przyjaźni polsko-słowackiej okazały się dla tych przybyszów cokolwiek krępujące, a to niechybnie przywiodło ich do konkluzji, że pewnych granic bratania się nie należy przekraczać nawet w Bratysławie. Czarę goryczy zapewne przelała obelga rzucona w jakimś miejscowym tabloidzie: ośmielili się tam kłam zadać oczywistej oczywistości, iż Polki to piękne kobiety są. W naszych snadź rycerska dusza zbudziła się jak Rymkiewiczowski żubr, bo postanowili srogą pomstę wywrzeć na załganych psubratach i pogonić ich, gdzie pieprz rośnie i Adriana Sklenařiková-Karambeu topless pozuje. Dym długo ścielił się nad pobojowiskiem…
Było – minęło, powie ktoś. Po co wracać do spraw wstydliwych i zamkniętych; po co, skoro tyle wykwita spraw wstydliwych i nader aktualnych, acz zamknięcie kogo trzeba zwiastujących. Po co zaprzątać sobie głowę tamtą czarną środą, lepiej już zająć myśli taką czy inną Czarną Mambą…

A niżej podpisanego korci, by we własnym imieniu z dobrej i nieprzymuszonej woli przeprosić mieszkańców Bratysławy i pracowników stacji benzynowych przy trasie E75 za to wszystko, co u niektórych naszych rodaków wzięło się z chamstwa, z głupiego – bo nieuzasadnionego – poczucia wyższości, z rozczarowania wyrastającego na tej właśnie zjełczałej megalomanii. Czuję potrzebę przeproszenia, bo szczerze kibicowałem Artmedii Petržalka, gdy chwacko sobie poczynała w Lidze Mistrzów (acz ostatnio przysiadła na 9. miejscu w tabeli Corgoň Ligi, zdobywszy o połowę mniej punktów niż lider z Żyliny). Czuję potrzebę przeproszenia, bo mam wiele nostalgicznej (albo, strach powiedzieć, soc-nostalgicznej) sympatii dla stadionów takich jak ten w Trenczynie nad Wagiem.

Mijają to miasto podróżujący ze Śląska na południe Europy, w stronę Bratysławy i Wiednia. Rzuca się w oczy zamek górujący nad gąszczem domów i wrzecionowatym rynkiem, dostojnie osiadły na szczycie góry. Przeglądając stare albumy, można się przekonać, że kiedyś na szczycie zamkowej wieży świeciła wielgachna radziecka gwiazda, czyli dość oryginalne precjozum jak na tak spektakularną pozostałość po epoce feudalnej. Z zamku właśnie doskonale widać miejskie obiekty sportowe, z ligowym boiskiem otoczonym czterema masztami oświetleniowymi w formie wysmuklonych i pochylonych lup. To one wbijają się w pamięć. Podobnie jak bratysławski Nový Most z kawiarnią w kształcie dysku na szczycie pylonu, wykorzystany zresztą polsko-radzieckim filmie o astronautycznych perypetiach Pana Kleksa (a jakże!). Podobnie jak położona niedaleko mostu Słowacka Galeria Narodowa, zwalista bryła niby ukośnie podwieszona przy naddunajskim bulwarze. Podobnie jak siedziba Słowackiego Radia, czyli coś w rodzaju piramidy wbitej czubkiem w ziemię. Świadectwa artystycznej odwagi, okazanej w czasach, gdy za inne przejawy odwagi płaciło się w tej części świata słono. Anachroniczne już, może nawet śmieszne, ale promieniujące ciągle jakimś autentyzmem.

Marzy się, by stadiony, które staną w Polsce przed EURO 2012 też wiązały w sobie ładunek autentyzmu. By nie tylko spełniały wymogi funkcjonalne, ale też coś komunikowały o rzeczywistości, której są cząstką – by komunikowały choćby tym tylko, którzy mają ochotę takie ulotne komunikaty odczytywać. Ciekawe, na którym z tych stadionów pokonamy po raz kolejny Słowację. Tak, kolejny! Bo najbliższe zwycięstwo już wiosną, w rewanżu. Prawda?

Damian Strzeszewski
dla Pilnujemy Euro 2012

Brak komentarzy: