To i z nagła huknęli w instrumenty obertasa, że mróz przeszedł kości…” – pisał Władysław Reymont o muzykantach na weselu Macieja Boryny. Dobrze pisał, bo i Nobla dali. W poniedziałek wrocławska orkiestra, nieźle chyba nastrojona, ta, w której występ z drżącą trwogą wsłuchują się starzy wyjadacze od piłki kopanej, też huknęła z nagła. Huknęła nie obertasa, ale R…ssa, ober-zawodnika z Bułgarskiej, żywą legendę „Kolejorza”. Reszta się zgadza: użyto instrumentów, tych przewidzianych prawem – jak zatrzymanie, doprowadzenie na przesłuchanie – i mróz przeszedł kości. Kibiców, komentatorów. Nobla po tym nie ma, jest kac. Moralny. Rozległy jak kubatura, powiedzmy, 108 bramek.
Jeśli przy – wcale licznych – wcześniejszych zatrzymaniach nieraz błąkała się koło duszy komentatora złośliwa satysfakcja (niekoniecznie pokaźna, raczej taka, jak mały głód, który dopada nieszczęśnika w jednej z reklam o tematyce nabiałowej), to akurat poniedziałkowy epizod wywoływał raczej szczere zasmucenie. Negatywnym bohaterem dnia stał się wszak piłkarz kulturalny, ujmujący, na serio lojalny wobec swojego klubu (to się tym nielicznym pamięta nawet po zakończeniu kariery), nigdy chyba nie spudelkowiały i nie skozaczkowany (pozdrawiamy Radzia, pozdrawiamy Dodzię, pozdrawiamy Mielno), wydawałoby się wręcz – prostolinijny. Budził sympatię. Więcej: budził sympatię dla Lecha. Donośnie manifestowana więź szalikowców z „Reksiem” to była mocna rzecz.
W pierwszy poniedziałek lutego 2009 nad Bułgarską napłynęły aż dwie ponure chmury. Oprócz sensacyjnego zatrzymania (chmura większa) humor popsuł zapewne Lechitom artykuł w „Gazecie Wyborczej” (chmura mniejsza) – o dość swoiście zorganizowanych kibicach, o ich „ustawkach”, „haraczach” ściąganych od kibiców przy okazji meczów wyjazdowych i innych osobliwościach. Nazajutrz dobiła chmura trzecia – policja aresztowała Waldemara K., innego piłkarza Lecha. Ktoś będzie musiał solidnie popracować nad wizerunkiem klubu. Ktoś będzie musiał zadbać o to, by Europejczycy szukający online informacji o jednej z aren turnieju 2012 nie natrafili na doniesienia brzmiące z azjatycka. I by nadwiślanom Poznań kojarzył się jedynie z gospodarnością dobrze pojętą. Piszę to mniej więcej bezinteresownie – jako kibic na dobre i złe drugoligowego OKS Startu, ale i jako człek w popularnej piłkarskiej grze komputerowej zazwyczaj grający „Kolejorzem”.
Wielu pewnie osądzi „Reksia” wyrozumiale, ze względu na wspomniane wyżej przymioty. Byłoby jednak dobrze w sposób trzeźwy i surowy wyciągnąć z tej lekcji naukę. Byłoby dobrze przy tej zawstydzającej okazji uzmysłowić sobie, jak dramatycznie skorodowała polski futbol logika piłkarskiego pokera. Jak dramatycznie, skoro niechlubną rolę przyszło odegrać nawet komuś takiemu jak Piotr R. Przy zachowaniu wszelkich proporcji, podkreślam mocno: przy zachowaniu wszelkich proporcji, przypadek poznański kojarzy się ze skandalami lustracyjnymi. Pamiętamy przecież: jedną z dotkliwszych satyr na peerelowską stagnację, film „Rejs”, wyreżyserował Marek Piwowski, w dokumentach esbeckich występujący pod nieco inną nazwą własną. Nawet on… Skandale miewają siłę uzdrawiającą. Wystarczy czasem, by odpowiednio mocno wstrząsnęły świadkami.
Damian Strzeszewski w ramach projektu Pilnujemy Euro 2012
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz