Najbliższe dni (ze szczególnym uwzględnieniem czwartku) będą gorącym okresem dla krajowej piłki. Ot, takie lato w środku lata… (bynajmniej niewiele mające wspólnego z prezesem Latą). Czy jednak będzie to okres radosny i słoneczny, czy raczej pełen burz i wichur, to ma się dopiero okazać.
Międzynarodowe konfrontacje naszych drużyn w tegorocznych europejskich pucharach odniesione do doświadczeń ostatnich kilku lat, dostarczają nam zarówno odczuć dobrze już znanych, jak i wnoszą pewien element nowości. Szkoda tylko, że ten nowy element, niemal całkowity brak relacji telewizyjnych z poczynań polskich drużyn na arenach europejskich, jest czymś czego My – kibice wolelibyśmy chyba nigdy nie doświadczyć. Bierność mediów jest na tym polu wręcz zaskakująca. O ile bowiem mecze wczesnych rund eliminacyjnych Ligi Europejskiej mogą się wydawać średnio frapujące przeciętnego oglądacza telewizji, o tyle już potyczki Polonii z Bredą czy Legii z Broendby zapowiadają się z medialnego punktu widzenia naprawdę nieźle. Tym bardziej, że kopenhascy rywale Legionistów są wciąż pamiętani z potyczek w eliminacjach Ligi Mistrzów z Widzewem – są więc identyfikowani przez zdecydowanie większą ilość potencjalnych widzów niż obecny rywal Lecha – norweskie Fredrikstad. Tutaj z kolei elementem przyciągającym widza spokojnie mogłaby być rozpędzona i doświadczona w pucharach poznańska lokomotywa. Zespół ten pokazał już w zeszłym roku sporą klasę, a dramaturgia spotkań np. z Austrią Wiedeń na długo zapadnie w pamięć kibiców. I to nie tylko tych z Poznania, Gdyni czy Lubina, ale całej piłkarskiej Polski… W tym roku poza kompromitacją Wisły z Levadią Tallin i (prawdopodobnie) rewanżem w konfrontacji Legii z Broendby telewizyjnych transmisji z pucharowych bojów polskich drużyn na razie nie uświadczymy. W tym miejscu muszę podzielić się jednak obawą, że możemy ich w ogóle nie zobaczyć… Zakładając bowiem pesymistyczny scenariusz, Polonia i Legia mogą odpaść z europejskich bojów już w czwartek, Lech zaś nie trafiwszy na posiadającego „odpowiedni potencjał medialny” przeciwnika znów nie wzbudzi zainteresowania telewizji, po czym zaskakująco i spektakularnie z rozgrywek Ligi Europejskiej odpadnie… Tym sposobem nie zobaczylibyśmy „polskich” meczów w europejskich pucharach prawie wcale… Smutne? Bardzo. Realne? Niestety tak.
W tym miejscu muszę poczynić zastrzeżenie: w żadnym razie nie życzę żadnej z wyżej wymienionych ekip takiego rozwoju sytuacji. Nie życzę go bowiem całej polskiej piłce, która jak powietrza potrzebuje teraz dobrych występów naszych drużyn w europejskich pucharach. Po to, żeby dać tej piłce zastrzyk finansowy; po to, żeby pokazać polskie drużyny i polskich piłkarzy komuś innemu niż tylko rodzimym kibicom i asystentowi Ulatowskiemu (to, czy mecze polskich drużyn ogląda Leo Beenhakker może być dyskusyjne); po to, by dać kibicom emocje inne niż reprezentacyjne i wreszcie po to, by udowodnić sobie samym, że z polską piłką klubową nie jest tak najgorzej. A wygląda na to, że jest bardzo źle… Wspominałem wcześniej o powtórce z rozrywki w corocznym, letnim serialu pt. „Polskie kluby i europejskie puchary”. Fatalne występy rodzimych klubów w eliminacjach Ligi Mistrzów to już norma. W tym roku miało być lepiej, bo niby lepsze rozstawienie, rywale teoretycznie łatwiejsi, żadnej Barcelony, czy Realu… a wyszło jak zwykle. W zeszłorocznej edycji Ś.P. Pucharu UEFA Lech był bardzo miłym wyjątkiem. Pozostałe polskie drużyny jakoś nigdy nie angażowały się w te rozgrywki z równą determinacją – przynajmniej jest to moje osobiste odczucie. Można odnieść wrażenie, że włodarze Wisły, Legii czy Groclinu/Polonii wychodzili z założenia, że skoro nie walczymy o Ligę Mistrzów to nie warto inwestować we wzmacnianie drużyny, bo gra nie jest warta świeczki. A czy Wisła, Legia lub Zagłębie walcząc o Ligę Mistrzów jakoś specjalnie i efektownie się wzmocniły? No właśnie… Czego tu brakuje? O co chodzi?
Chyba największą bolączką okazuje się tu brak konsekwencji. I to brak konsekwencji odnoszący się nie tylko do polityki transferowej polskich drużyn próbujących zawojować Europę. Transfery to tylko mały element układanki. Wszystko zaczyna się na dobrą sprawę już od etapu samego planowania sezonu. Inaczej przygotowuje się drużynę mającą od początku lipca walczyć zarówno w Europie, jak i w Ekstraklasie, a inaczej ekipę, której ambicje sięgają tylko podwórka rodzimego, gdzie rozgrywki zaczynają się miesiąc później (o ile zaczynają się w terminie… bo to akurat nic pewnego). Inna musi być rozpiętość kadry, inny rytm przygotowań. Osobiście zaś odnoszę wrażenie (szczególnie słuchając rokrocznych tłumaczeń ze strony przedstawicieli drużyn odpadających z europejskich batalii gdzieś w środku lata), że mimo szumnych deklaracji trenerzy i tak ustawiają przygotowania drużyn w taki sposób, że grając w eliminacjach pucharów zawodnicy wciąż odczuwają skutki wyczerpujących obozów przygotowawczych. Formy nie ma. Ona ma przyjść dopiero na mecze późniejsze… ale do tych niestety często nie dochodzi. Nie wiem jak przedstawia się zdanie Szanownych Czytelników, ale ja osobiście wolałbym aby np. taka krakowska Wisła uszykowawszy się adekwatnie na eliminacje awansowała do Ligi Mistrzów i tam dostawała ciężkie baty będąc kompletnie bez formy, niż liczyć na emocjonujące, acz przegrane boje w eliminacjach skwitowane niemal sakramentalnym: „Bo forma jeszcze nie ta”. Taki awans dałby bowiem dwie rzeczy – konkretne pieniądze dla drużyny za udział w fazie grupowej, a także, co być może ważniejsze przeświadczenie, że Liga Mistrzów jest dla polskich drużyn czymś osiągalnym - o co warto walczyć. Ale wciąż brakuje tej konsekwencji – nawet w postawie takich Panów jak Cupiał czy Walter (a na dalszym planie np. Wojciechowski). Rozumiem rozgoryczenie i zawód po porażce. Ale albo się dąży do celu, albo lepiej dać sobie spokój, szczególnie w takim biznesie jak piłka. I na tą konsekwencję w dążeniu do rozwoju polskiej piłki liczę. Liczę na piłkarzy – że będą gryźli trawę i walczyli do ostatniej minuty w każdym meczu. Liczę na kibiców – że nie będą się odwracali od swoich drużyn i wspierali je nawet w trudnych chwilach. Nie mówiąc już takich sytuacjach, jak obecne relacje kibiców warszawskiej Legii z ich (chyba jednak niezbyt) ukochanym klubem. Liczę na telewizje – że będą promować i pokazywać polską piłkę klubową, bo to jest rynek, który, już bardzo niedługo, może zacząć przynosić naprawdę duże pieniądze. Liczę na właścicieli – że nawet jeśli ich drużynom się nie uda osiągnąć celu, nie będą z miejsca grozili zwolnieniami, wycofaniem się i tym podobnymi posunięciami. Bo to najnormalniej w świecie nie sprzyja budowaniu drużyny i dążeniu do celu. A czy się nie przeliczę – to się okaże w najbliższych dniach. Tak więc Drodzy Państwo: liczę na Was! I życzę konsekwencji w dążeniu do celów.
Maciej Rybicki
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz