niedziela, 7 grudnia 2008

Pamięci Żylety

Na boiskach ligowych wiosną powiało – pogoda jeszcze pozwala rozegrać mecze drugiej kolejki sezonu 2008/2009. Na boiskach ligowych wiosną powiało; na niektórych silniej, bo choćby przy Bułgarskiej praca wre, a przy Łazienkowskiej sławetną „Żyletę”, czyli odkrytą trybunę, trafił szlag, to znaczy buldożer, młot pneumatyczny i wszelkie inne gruzujące ustrojstwo. Zawczasu o tym powiadomieni kibice Legii dokonali niedawno twórczej parafrazy praktyk, o jakie posądzają naszych polityków. Ci ostatni – w niepodważalnym przeświadczeniu wyborców – nic tylko walczą zaciekle o stołki, wyszarpują je jeden spod drugiego (przy pomocy trzeciego na pohybel czwartemu, dla dobra państwa oczywiście). Kierowani najszczytniejszym przykładem szalikowcy dowiedli więc obywatelskiego pobudzenia, gdy powyszarpywali pokaźną część boiskowych stołków (bo chyba i tak nazwać można proste plastikowe siedziska) z trybuny przeznaczonej do rozbiórki. Ich performance wypada uznać za szczególnie bogaty semantycznie – boć to nie tylko przejaw fascynacji jakże produktywnymi poczynaniami rządzących. To również godna najwyższego szacunku praca społeczna, znaczna wyręka dla członków ekip rozbiórkowych. Bez wątpienia w ten sposób kibice zademonstrowali wolę przedbożonarodzeniowego zacieśnienia więzi – i tak nierozerwalnej – łączącej ich z właścicielem klubu, panem Walterem. Już nieraz pod jego adresem niosły się echem znad stadionu słowa tyleż gromkie, ile czułe. Fani drużyny przeszli więc od serdecznych słów do altruistycznych czynów. Zamiast się łamać z Walterem opłatkiem, powyłamywali krzesełka. Ta zniknięta „Żyleta” zwarła jeszcze silniej ich szeregi.

Choć Legia nie jest najbliższą mi drużyną, ani ręka, ani klawiatura nie zadrży, gdy napiszę teraz dla odmiany całkiem serio: czapki z głów. Czapki z głów – wygolonych na łyso i niewygolonych: przeszło do historii miejsce owiane legendą. Autentyczną, choć i dwuznaczną. Zanim otwarte zostanie tu boisko treningowe na EURO 2012 i legendę starego zagłuszą zachwyty nad nowym (oby było nad czym się zachwycać), godzi się zbierać i jakoś pielęgnować te ślady, obrazy, zapamiętania, które wiążą się z historycznymi obiektami Legii. Ponieważ zaś na półmetku między Wszystkimi Świętymi a końcem roku chętnie wspominamy tych, którzy odeszli na wieczne świętowanie lub wieczny aut, sięgnijmy po historyjkę z udziałem Gustawa Holoubka. Zanotował ją przyjaciel Mistrza, Tadeusz Konwicki w swoim raptularzu Nowy Świat i okolice, wydanym u schyłku Peerelu.

„[…] O jego aktorstwie i o jego burzliwej drodze życiowej wszystko wiemy. Natomiast zasłona tajemnicy okrywa wiele jego drobnych postępków, o które nikt by go nie posądził. Gucieńko jest łagodny, ustępliwy, nie nastręczający sobą szczególnych konfliktów. Ale, jak zawsze w takich przypadkach, jego delikatność ma pewne granice. Wszystkie te zalety, o których wyżej wspomniałem, ozdabiają Gucia do pewnego momentu, a od tego momentu rządzi Gucieńkiem jego apaszowska druga natura, czyli przyzwyczajenia towarzyskie i honorowe wyniesione z krakowskiego Zwierzyńca, a co to jest Zwierzyniec w Krakowie, tego nie trzeba nikomu objaśniać.

Otóż siedzimy kiedyś z Gucieńkiem, Dygatem i jeszcze jakimś kibicem na trybunach stadionu «Legii» i w miłym podnieceniu oczekujemy rozpoczęcia meczu piłkarskiego. A tu za nami, na wyższym stopniu trybuny, lokuje się jakaś wataha żulów warszawskich. Nie pomni na to, że przed nimi siedzą szanowni kibice sportowi, zaczynają wrzeszczeć, rzucać mięsem, szamotać się, gwizdać, ryczeć.
Gucieńko, odziany z dystynkcją w sakpalto, odwraca się i grzecznie upomina młodzież prosząc o spokój. Bogać tam, rwetes, wrzaski, nieprzystojne słownictwo tylko się wzmagają. Gucieńko słucha tego, jego piękne uszy czerwienieją złowrogo, nagle odwraca się błyskawicznie, łapie najaktywniejszego urka za łeb i przez własne ramię trzask jego pyskiem o swoje kolano. Matko Święta, cała trybuna ucicha, chuligani milkną ze zgrozy, ten schwytany przez subtelnego Gucieńka żulik gramoli się z ziemi z rozkwaszonym nosem, a wtedy ich przywódca, wielki, barczysty drab, podnosi się z ławki i powiada z niesmakiem:
− Chodźmy stąd, bo tu granda siedzi”
(T. Konwicki: Nowy Świat i okolice, Czytelnik Warszawa 1990, s. 154-155).

Że tu sobie Konwicki tęgo pofantazjował, przypisując przyjacielowi postępki à la porucznik Borewicz, to pewne (albo prawie pewne). Ale pewne (albo prawie pewne) jest też, że bywali na Legii w jednej kompanii Gucio, Tadzio i Staś. Tak jak bywali tu bohaterowie „Złego” Tyrmanda. Tak jak bywali tu… Niech sobie każdy dopisze imiona czy nazwiska swoje i kumpli, ojca i jego kumpli, dziadka i jego kumpli. Oni tu wszyscy murem za Legią stali.

Damian Strzeszewski dla Pilnujemy Euro 2012

Brak komentarzy: