Szanowny kibicu Widzewa, drogi szalikowcu ŁKS-u! Jeśli przyjeżdżałeś kiedyś na mecze wyjazdowe Twojej drużyny z warszawską Legią (o której prowadzeniu się miałeś zresztą swoje zdanie, rzadko w stolicy podzielane) pociągami specjalnymi albo zwykłymi osobowymi, to przypominasz sobie zapewne, że komitet powitalny, złożony z licznych uroczyście ubranych i wyraźnie rozemocjonowanych odświętną okazją funkcjonariuszy, czekał na Ciebie na stacji kolejki podmiejskiej Warszawa-Powiśle. Górna część tej stacji właśnie została gruntownie odnowiona. Efektowne podświetlenie poczekalni doskonale podkreśla teraz rozmach ekspresyjnej modernistycznej budowli, zaprojektowanej przez niedawno zmarłego profesora Arseniusza Romanowicza, przez długie lata niestety przygaszonej brudem. Przykre, że jakieś ćwierćmóżdże wygryzmoliło już coś prymitywnie bezsensownego i szkaradnego na jasnych ścianach schodów prowadzących na perony. Przykre, ale nie zaskakujące. Łatwiej nawet zbudować setki kilometrów autostrad, niż poczucie odpowiedzialności za to, co wspólne i szczególnie warte opieki. Obyśmy przynajmniej z jednym z tych wyzwań uporali się na czas.
Przykład oszpeconego dworca świadczy o niesłychanym zaniku elementarnej estetycznej wrażliwości u jakiejś części młodych warszawiaków (lub – skoro to stacja kolejowa – podwarszawiaków). Piszący te słowa ma wiele sympatii dla grafficiarzy, umieszczających przemyślane, dopracowane malunki w miejscach, które na takim partyzanckim przyozdobieniu zyskują, a nie tracą. Połacie ponurego betonu, podrdzewiałe blachy ogrodzeń, sypiące się osiedlowe śmietniki, zapomniane przez Boga, historię i administratorów praskie kamienice zyskują. Myślę nawet sobie, że takie szkaradztwo, jak Hotel Sobieski przy Placu Zawiszy też by zyskał. Dworzec stracił. Autorowi gryzmoła nie współczułbym więc, gdyby go policjant (załóżmy że przywiedziony na perony tkliwym wspomnieniem dni, gdy tu Widzew przyjeżdżał, gdy ŁKS…) na gorącym uczynku dojął, a choćby mu i służbową pałą grzbiet oraz to, co poniżej, wybatożył.
Naturalnie estetyczną wrażliwość kształtować ma między innymi szkoła. Ta jednak najwyraźniej skupia się na trenowaniu innych umiejętności: jak najtaniej kupić niezłą prezentację maturalną, gdzie znaleźć korepetytora, który nie zasmędzi, a wyręczy w pisaniu zadanego nudziarstwa i tak dalej. Stwierdziwszy to, wyłączam z uogólnienia nauczycieli, którym na przekór wszystkiemu wciąż się chce (uczyć, wychowywać, pobudzać zainteresowania podopiecznych). Zarazem uparcie a bezskutecznie próbuję z pamięci wyrzucić pedagogiczne miernoty, które miałem nieszczęście szkolić na uniwersyteckich zajęciach, a które zamiast szczątkową choćby wiedzą, legitymowały się najzwyklejszym nieokrzesaniem (zdaje się, że były to nauczycielki pierwszych klas podstawówki z jakim takim stażem, zdecydowane zdobyć uprawnienia polonistyczne). Wyniosłem z kontaktów z nimi niebagatelną korzyść poznawczą w postaci wniosku, że bylejakość bywa wpajana w szkole, więc trudno winić ludzi młodych za różne społecznie odczuwalne słabości.
Zresztą zły przykład idzie z góry, jeszcze wyższej góry. Odnowiono właśnie elewacje budynku Ministerstwa Obrony Narodowej. To wielkie, surowe modernistyczne gmaszysko przy warszawskiej Alei Niepodległości. Ktoś zdecydował o zawieszeniu nad wejściem (wielka tynkowana płaszczyzna, bez okien) bannera reklamującego zawodową służbę w wojsku, utrzymanego w konwencji komiksu. Zwierzchnictwo armii i komiksowa kreska – doskonałe połączenie. Jakie wojsko, taka siedziba? Ja tylko pytam, pożyczając świeżą frazę od wąsatego po oficersku byłego szefa tego szacownego resortu (chyba się nie obrazi; kiedyś dałem mu swój głos w wyborach, niech mi on teraz frazy pożycza).
Co to wszystko ma wspólnego z EURO 2012? Co nieco ma. Wciąż brak konkretnych pomysłów na odnowienie haniebnie zdekapitalizowanego dworca Warszawa-Stadion, który zresztą też współprojektował profesor Romanowicz. Czy stację, leżącą tuż obok narodowej areny jedynie się odświeży, czy może jednak wyposaży w ruchome schody, zadaszenie peronów i wszystko, w co jeszcze wypadałoby ją wyposażyć? Na razie nie wiadomo. I jeszcze refleksja ogólniejsza. Z pewnym niepokojem myśleć można o tym, jak przyjmiemy – władze lokalne, kibice, wszyscy tutejsi – nowe obiekty, wybudowane na mistrzostwa. Czy uda się je ocalić od utaplania w kiczu, bylejakości wizualnej, a nawet najzwyczajniejszym brudzie. A jeśli się uda – czy pozostaną one wyspami w morzu postsowieckiego urbanistycznego chaosu. Czy wreszcie obrosną skojarzeniami, potocznymi określeniami, czy zostaną oswojone. Czy staną się miejscami żywymi, a nie tylko bezosobowymi mallami futbolu. Ja tylko pytam.
Damian Strzeszewski dla projektu społecznego 2012
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz