Choć wstrzemięźliwość jest cnotą godną szacunku, a prawdziwy kibic pierwszorzędnymi cnotami winien być przyozdobion, od Stadionu Narodowego mam czelność wymagać. Punkt pierwszy: wymagam, by był. By powstał; na razie leży – jedni twierdzą, że na deskach kreślarskich jako projekt, inni – że pod względem tempa prac przy jego budowie. By wyrósł; w naszej części Europy nierzadko to i owo rosło na gruzach – zwykle cennych obiektów architektonicznych. Wiadomo jednak, że te rozkruszone szczątki murów, które pół wieku temu zwieziono z lewobrzeżnej Warszawy, by usypać trybuny Stadionu Dziesięciolecia, wywozi się już wywrotkami. Uradowali się na wieść o tym kierowcy, korzystający regularnie z okolicznych dróg. Ktoś przytomnie proponował, by ładować gruz na barki i spławiać Wisłą, tej wszakże kijem zawrócić się nie da, więc – jako rzecze pismo – co ma być zakorkowane, to będzie. A że miasto wykosztowało się na dwujezdniową ulicę Wał Miedzeszyński, zaś inne jezdnie kazało w weekendy frezować? Nic to, ważny interes społeczny wymaga, by nikt nie poczuł się sprowokowany do szybkiej jazdy brakiem kolein (już nikt nigdy przez ten brak kolein sprowokowany do szybkiej jazdy nie będzie, powiedziałby poseł ZZ). Wymagam (to jeszcze w punkcie pierwszym), by się rychło rozścielił (stadion, nie poseł ZZ oczywiście) – jak przystało na gniazdo, a taką formę ponoć mu nadadzą. Właśnie o formie warto rzec słów parę. Jej dotyczy punkt drugi i ostatni mojej krótkiej listy dezyderatów: wymagam by był narodowy, skoro już Narodowym zwać się będzie. Jeśli brzmi to nacjocentrycznie i wywołuje skojarzenia z dystansującymi się od idei kosmopolityzmu młodzieńcami o połyskliwych czaszkach (a w kontekście stadionowym o takie asocjacje nietrudno), to śpieszę wyjaśnić, że o co innego idzie.
Wybór projektanta, spółki JSK Architekci ogłoszony został w listopadzie ubiegłego roku. Po paru miesiącach dziennikarze wychwycili daleko idące podobieństwo warszawskiego projektu do tego, który inna filia niemieckich JSK Architekten realizuje w Kapsztadzie. Autorzy rysunków w odpowiedzi wskazywali na różnice w kolorystyce, w liczbie zagięć bryły, podkreślali, że finalne plany budowli dopiero powstają. O ile jednak pamiętam, nikt nie miał tyle tupetu, by w zaparte bronić nieskalanej oryginalności warszawskiego projektu – choć pewnie i bez tego się nie obyło, niewykluczone, że przeoczyłem wypowiedzi zainteresowanych polityków. Może się zatem przytrafić bywałemu na turniejach kibicowi z Włoch, Czech czy Szkocji, że ujrzawszy warszawski Stadion Narodowy po raz pierwszy, sarknie w myśli: O żesz… Pomyliłem samoloty, znowu jestem w RPA. Ewentualnie doda: Widać zarobili na mundialu, skoro przemalowali stadion.
Racja, przesadzam. Jeśli nie grubo, to grubawo. A nuż JSK Architekci tak się do pracy przyłożą, że obiekt oryginalny powstanie, wyrośnie, rozścieli się. Jeżeli jednak dostaniemy (my naród, we the people) stadion seryjny, bliźniaczy względem innych, stadion spod sztancy – pozostanie niedosyt, wstyd, a może nawet rozlegnie się zgrzytanie zębów. Ukłuje poczucie upodrzędnienia, niespecjalnie miła świadomość, iż stanowimy wspólnotę tak słabą, że nie stać nas nawet na wyartykułowanie własnego estetycznego gustu. Przyjdzie zapytać, czy kulturowa amnezja zlikwidowała potrzebę nawiązania do tutejszej artystycznej tradycji.
Weźmy i to w rachubę: Stadion Narodowy sąsiadować będzie z Saską Kępą, dzielnicą prestiżową mimo zaniedbania i żywą dzięki niezgorszym knajpkom. Co więcej, w rejonie ulicy Francuskiej stoi mnóstwo budynków projektowanych przez mistrzów polskiego modernizmu – którzy tworzyli jakość architektury międzywojennej, a do pewnego stopnia i powojennej. Takie szlachetne sąsiedztwo to rzecz w wypadku wielkich obiektów sportowych dziś nieczęsta – zatem zobowiązuje. Inna sprawa, że nie każdy stadion zobowiązaniu temu sprostał. Zdezelowany i mało porywający Puskár Ferenc Stadion w Budapeszcie razi w zestawieniu ze wspaniałym secesyjnym Muzeum Geologicznym autorstwa Ödöna Lechnera, położonym tuż obok, zresztą nieopodal eleganckiego Lasku Miejskiego.
Uwaga kolejna, przyznaję, dość niepoprawna politycznie. W trzech z czterech polskich miast uwzględnionych w planach Euro 2012 rzuca się w oczy, wręcz dominuje architektura niemiecka i niemiecki rygor urbanistyczny. Wątpię, by u kogokolwiek wrażenie to zatarły ratusz i „okrąglak” Leykama (skądinąd współautora Stadionu Dziesięcolecia) w Poznaniu, wieżowce przy Placu Grunwaldzkim i nowy gmach Politechniki we Wrocławiu czy zabudowa gdyńska w Trójmieście. Jeśli coś jeszcze – wyjąwszy może Wrocław – atakuje wzrok przybysza, to chaos przestrzenny: od bałaganiarskiej niespójności całych fragmentów zabudowy, po zaśmiecenie ich nośnikami reklamowymi. To niechlubne potwierdzenie stereotypów, jakimi opisuje się kraje cywilizacyjnego niedowładu: ślady kultury materialnej dawnego imperium w oceanie bylejakości.
Budowa stadionów, wytyczanie i odnawianie ciągów komunikacyjnych z myślą o wielotysięcznej rzeszy kibiców, czynienie miast czytelnymi dla przybyszów z innych stron -to konieczność, jasne. To wszakże też niepowtarzalna szansa na odnalezienie się społeczności w swoim miejscu, szansa na zbudowanie własnej obecności w tym i owym konkretnym miejscu – poprzez formy architektoniczne, urbanistyczne, plastyczne. Warto obserwować, czy tę szansę wykorzystujemy, czy wykorzystujemy ją w Warszawie.
Damian Strzeszewski dla projektu społecznego Euro 2012
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
1 komentarz:
Podobieństwo stadionów w Kapsztadzie i Warszawie jest naprawdę sporną kwestią.
Cała afera zaczęła się od tego, że do warszawskich redakcji przysłano anonimowe maile z zestawionymi wizualizacjami: budowanego już stadionu w Kapsztadzie i planowanego, warszawskiego.
Kto przysłał? Czym się kierował? Nie wiadomo. Wiadomo, kto podchwycił i nagłośnił nie oglądając nawet makiety warszawskiego stadionu, o detalach kapsztadzkiego nie mówiąc.
Tak się składa, że stadion w Kapsztadzie jest niemal dwa razy większy, ma zupełnie inną konstrukcję - tak co do skali, jak i co do zasady, trzy, a nie dwa poziomy trybun i zupełnie inaczej skonstruowany dach. Jedyne podobieństwo brało się z zewnętrznego obrysu dachu, co po prawdzie można zarzucić większości stadionów na świecie. Na tej zasadzie nawet niezwykle oryginalne Ptasie Gniazdo można uznać za podobne, gdyby się uprzeć.
A różnica między tymi dwoma projektami widać jeszcze wyraźniej teraz, gdy elewacja i zwieńczenia konstrukcji warszawskiego stadionu zyskały ostateczny kształt. Niestety, spore zamieszanie wprowadza fakt, że gazety i portale posiłkują się często nieaktualnymi wizualizacjami (co trudno dostrzec, bez przyglądania się - wszystkie są wykonane z tych samych ujęć, i trzeba wiedzieć, na jaki detal spojrzeć, by ocenić, czy jest to aktualny projekt, czy też jego wstępna wersja sprzed roku).
Szkoda, że ten niezbyt zasadny zarzut, który zaczął się od jakiegoś złośliwego anonimu jest wciąż powielany.
A co do samej budowy, to też nie jest tak źle - póki co harmonogram jest, odpukać, realizowany przed terminami. I bynajmniej nie wiąże się z korkami w Warszawie, ani z jakimś zmasowanym ruchem dewastującym drogi. Nic takiego nie ma miejsca.
Prześlij komentarz