Napastnik może rozegrać kiepski mecz, a mimo to jeden jedyny celny strzał może uczynić z niego bohatera kolejki. Bramkarz może rozegrać mecz świetny, a mimo to jeden jedyny błąd może uczynić go ojcem porażki.
W ostatnich „derbach polski” bramkarz Wisły Kraków Mariusz Pawełek popełnił o jeden błąd więcej, niż golkiper Legii Warszawa Jan Mucha. Nie uczyniło to zeń wprawdzie ojca porażki, wystarczyło jednak do tego, by to warszawski Słowak został okrzyknięty bohaterem meczu.
Czy słusznie – oceńcie sami:
Komentatorom chodziło tu o interwencję Tomasza Kuszczaka jeszcze z czasów, gdy ten bronił barw West Bromwich Albion:
Po tym meczu koledzy Kuszczaka mówili podobno, że jego interwencja wcale nie była najwyższego sortu, bo ten piłkę jedynie odbił, a przecież powinien złapać. W tym korespondencyjnym pojedynku zwycięża więc Pawełek. Pawełek piłkę złapał.
Jeśli natomiast wziąć się za uogólnienia, ostatnimi laty większe szczęście do bramkarzy miała chyba jednak Legia. Dość powiedzieć, że dwóch najlepszych polskich „keeperów” – Boruc i Fabiański – to właśnie byli zawodnicy stołecznego klubu. Na 8 sezonów trzeciego tysiąclecia, w 5 przypadkach to Legia koniec końców traciła mniej bramek (choć wiadomo – broni nie tylko bramkarz), a jedynie 3 razy górą w tym elemencie była Wisła. Niemniej w tym samym okresie Legia zdobyła tytuł mistrza Polski jedynie dwukrotnie, podczas gdy Wiśle sztuka ta udała się aż 5 razy.
Przeczy to tezie, że dobry bramkarz może w pojedynkę wygrać mecz. Otóż tak długo, jak nie rusza się z własnego pola karnego – nie może. Może go co najwyżej nie przegrać. Natomiast bramkarzy, którzy rzeczywiście byli w stanie dokonać rzeczonej sztuki przypominam sobie dwóch.
Pierwszy z nich to wieloletni bramkarz reprezentacji Paragwaju José Luis Chilavert. W barach szeroki niczym lokomotywa ET41, budził wśród przeciwników strach gdziekolwiek tylko się pojawił. Gdy zaś wydawało mu się, że go nie budzi, potrafił nadrobić braki na przykład plując na przeciwnika. (Jedną z osób, które miały okazję przekonać się o konsystencji wydzielin organizmu Chilaverta był Roberto Carlos). Chilavert potrafił też jednak wziąć sprawy w swoje kończyny i jeśli trzeba – przysmerfować celnie nawet z 60 metrów:
Całkowitym przeciwieństwem Chilaverta był z kolei meksykanin Jorge Campos. I jemu zdarzało się zapuścić na pole karne przeciwnika: działo się tak głównie dlatego, że przez wiele lat nie mógł się zdecydować, czy powinien grać na pozycji bramkarza, czy napastnika. Campos słynął też z niezwykle oryginalnych, kolorowych strojów, które miały budzić strach u jego przeciwników. Jeśli to prawda, ludzie w latach ’90 musieli bać się bardzo dziwnych rzeczy. Campos niespecjalnie miał jednak wybór: strachu samą posturą nie może budzić ktoś, komu „w barach” do Chilaverta brakuje około metra. Mając 175 cm wzrostu (dane oficjalne, choć „na oko” nieco zawyżone) trudno nawet uciekać się do plucia, tym samym ryzykuje się bowiem, że przeciwnik zechce się w jakiś nieformalny sposób odwdzięczyć.
Panie i panowie! Gigant północnoamerykańskich pół karnych w akcji:
Wojciech Fenrich w ramach projektu społecznego Euro 2012
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz